Szukaj

wtorek, 28 lutego 2012

Bezpieczniejsza studentka

(fot. Krzysztof Ożóg)
Podstawy samoobrony, elementy, które mają na celu zapewnienie podstaw bezpieczeństwa na ulicy, podstawy użycia np. gazu czy obrona przed nożem - to właśnie tego w miniony weekend mogły nauczyć się uczestniczki kursu "Bezpieczna Studentka" organizowanego przez Uczelniany Samorząd Studentów KUL oraz Legie Akademicką.

 - W listopadzie napadł mnie mężczyzna na jednej z dzielnic Lublina. Przestraszyłam się i dlatego zdecydowałam się wziąć udział w kursie - tłumaczy nam Karolina, uczestniczka kursu "Bezpieczna Studentka".

W szkoleniu udział wzięło około 200 studentek z różnych lubelskich uczelni. Zajęcia prowadzili specjalnie do tego przygotowani członkowie Legii Akademickiej. Honorowy patronat nad akcją objęła Komenda Miejska Policji oraz Straż Miejska. Przed rozpoczęciem zajęć praktycznych z dziewczynami rozmawiał policyjny psycholog oraz strażnik miejski, którzy mówili między innymi o niebezpiecznych sytuacjach na ulicy czy w komunikacji miejskiej i o tym jak się wtedy zachować.

Półtoragodzinna rozgrzewka okazała się bardzo intensywna. - Jestem zmęczona! Ale jest na prawdę super! - powiedziała nam Patrycja, kolejna z uczestniczek.

Jednak mimo zmęczenia dziewczyny dzielnie ćwiczyły. A jak sobie radziły? - Jestem bardzo miło zaskoczony. Myślałem, że poziom będzie dużo niższy. Dziewczyny radzą sobie z całym materiałem - mówi Łukasz Cimek, instruktor.

Miejmy nadzieje, że teraz dziewczyny będą już wiedziały jak się zachować w razie niebezpieczeństwa. A te, które nie wzięły udziały w kursie już teraz zapraszamy na drugą edycję, o której na pewno Was poinformujemy! 

Kliknij zdjęcie, aby powiększyć!

(fot. Krzysztof Ożóg)
(fot. Krzysztof Ożóg)
(fot. Krzysztof Ożóg)
(fot. Krzysztof Ożóg)

poniedziałek, 27 lutego 2012

Wstyd nie zobaczyć (recenzja)

Wstyd / Shame
(2011)
reż. Steve McQueen
Ocena: ●●●●●●


"Wstyd" Steve'a McQueena okazał się zbyt pornograficzny dla większości multipleksów w Polsce i zbyt niepoprawny dla oscarowej kapituły. Fani grającego w filmie główną rolę Michaela Fassbendera szybko przekazali Akademii prosty komunikat: "Shame on you, Mr. Oscar, shame on you!" ("Wstyd, Panie Oscar, wstyd!").

Obraz McQueena nie jest filmem grzecznym. To dramat erotyczny, często jednak ocierający się o pornografię. Reżyser bawi się konwencją, w żywe oczy kpi z widza i z zasad rządzących współczesnym kinem. Jednak robi to w sposób niezwykły. Trudno nie zwrócić uwagi chociażby na jego długie, często kilkuminutowe ujęcia, będące prawdziwym wyzwaniem dla aktorów.

To właśnie niezwykła gra aktorska jest tym, co jako pierwsze rzuca się w oczy we "Wstydzie". I nie chodzi tu wyłącznie o liczne sceny nagości i seksu, ale właśnie o wspomniane wcześniej ciągnące się w nieskończoność ujęcia. Fassbender, grający Brandona Sullivana, uzależnionego od seksu 30-latka, swoją rolę zagrał bezbłędnie. Poszukujący coraz to nowych erotycznych doznań Sullivan, jest tak naprawdę samotnym, targanym silnymi emocjami mężczyzną, który nie jest w stanie zapanować nad swoim libido. Dodatkowo nagle wprowadza się do niego siostra. W rolę samotnej, poszukującej miłości i szczęścia Sissy wcieliła się Carey Mulligan.

Nie jest to jednak ta Carey Mulligan, którą pamiętamy jako niewinną małolatę w "Była sobie dziewczyna". Przez dwa lata Brytyjka zdążyła stać się kobietą - piękną, odważną i bezkompromisową aktorką. I wyraźnie widać to właśnie we "Wstydzie". Zarówno jej rola, jak i kreacja Fassbendera zasłużyły w najgorszym wypadku na nominację do Oscarów, a być może i na same statuetki.

Dlaczego więc na Oscarowej gali zabrakło choćby jednego akcentu ze "Wstydu"? Powody są dwa. Pierwszym oczywiście są kontrowersje wokół filmu. Hollywood wciąż woli swoje cukierkowe i patetyczne produkcje, które choć często dotykają tematów ważnych, pokazywane są przez grubą, zbrojoną szybę z napisem "poprawność polityczna i obyczajowa". Drugim powodem jest to, że "Wstyd" mimo wszystko jest filmem artystycznym, a filmy artystyczne skazane są na błąkanie się po niszach i zakurzonych starych kinach i rzadko trafiają na gale, jak ta organizowana przez Akademię.

"Wstyd" to film niezwykły ze względu na niekonwencjonalne zabiegi reżysera, kapitalną grę aktorską, czy przepiękną muzykę. I choć to film niemal pornograficzny, seks i nagość tak naprawdę grają w nim drugie, czy trzecie skrzypce. Jest to bowiem film o samotności. O potwornej, wydzierającej pustkę w sercu samotności, która zmusza człowieka do czynów, których sam by się po sobie nie spodziewał. I choć można mu zarzucić, że historia w nim opowiedziana jest banalna, a reżyser serwuje widzom wulgarność i pornografię, to bije z tego filmu smutny, choć prawdziwy obraz człowieka. Współczesnego człowieka, który szuka swojego miejsca w życiu.

Oscary rozdane! "Hugo..." i "Artysta" triumfują

Plakat filmu "Artysta" (materiały prasowe)
84. ceremonia rozdania Oscarów za nami. Największymi zwycięzcami okazały się filmy "Hugo i jego wynalazek" oraz "Artysta", które zdobyły po pięć statuetek. To jednak drugi z wymienionych filmów zdobył bardziej prestiżowe wyróżnienia: za najlepszy film, reżyserię, pierwszoplanową rolę męską, kostiumy i muzykę. Oscara nie zdobyło niestety "W ciemności" Agnieszki Holland. Smakiem obył się również Janusz Kamiński, który jest autorem zdjęć do "Czasu wojny".

Najlepszym filmem wybrano obraz "Artysta". W kategorii filmów nieanglojęzycznych zwyciężyło natomiast irańskie "Rozstanie". Najlepszym reżyserem okrzyknięty został Michel Hazanavicius, reżyser "Artysty".

Para najlepszych aktorów pierwszoplanowych to Meryl Streep za film "Żelazna Dama" oraz Jean Dujardin za rolę w "Artyście". Najlepsze role drugoplanowe to Octavia Spencer za film "Służące" oraz Christopher Plummer, który wystąpił w filmie "Debiutanci".

Nagroda za najlepszy scenariusz oryginalny powędrowała do Woody'ego Allena za film "O północy w Paryżu". Najlepszy scenariusz adaptowany okazał się mieć obraz "Spadkobiercy", a jego autorami są Alexander Payne, Nat Faxon i Jim Rash.

Oscar za efekty specjalne powędrował do Roba Legato, Jossa Williamsa, Bena Grossmana i Alexa Henninga za film "Hugo i jego wynalazek". Ten sam film przyniósł nagrodę za najlepsze zdjęcia dla Roberta Richardsona. Nagrodę za najlepszą charakteryzację zebrał film "Żelazna Dama", a najlepsze kostiumy, zaprojektowane przez Marka Bridgesa miał "Artysta". Najlepsza scenografia powstała do filmu "Hugo i jego wynalazek", a stworzona została przez Dante Ferretti'ego i Francesce LoSchiavo. Nagrodę za najlepszy montaż otrzymali Angus Wall i Kirk Baxter za film "Dziewczyna z tatuażem".

Najlepszą muzykę skomponował Ludovic Bource do filmu "Artysta", a najlepszą piosenką okazała się wykonana przez Jasona Segala i muppeta Waltera "Man or Muppet" z filmu "Muppety". Najlepszy dźwięk, autorstwa Johna Midgley'a i Toma Fleischmana, okazał się mieć obraz "Hugo i jego wynalazek". Film Martina Scorsese otrzymał również nagrodę za montaż dźwięku dla Eugene'a Gearty'ego i Philipa Stocktona.

Jeśli chodzi o filmy animowane to w kategorii długometrażowych wygrał "Rango" w reżyserii Gore'a Verbinski'ego. Najlepszą krótkometrażową animacją okazała się "The Fantastic Flying Books of Mr. Morris Lessmore" autorstwa Brandona Oldenburga i Williama Joyce'a.

Najlepszym krótkometrażowym filmem aktorskim okazał się "The Shore" Terry'ego George'a i Oorlagh George. W kategoriach filmów dokumentalnych wygrały "Undefeated" oraz "Saving Face" w kategorii dokumentów krótkometrażowych.

Podczas gali przypomniano również laureatów honorowych nagród, które wręczone zostały wcześniej. Honorowe Oscary otrzymali James Earl Jones i Dick Smith. Nagrodę za działalność humanitarną im. Jeana Hersholta dostała Oprah Winfrey.

niedziela, 26 lutego 2012

Akademia znów rozdaje!

(fot. Sörn / flickr.com)
W nocy z niedzieli na poniedziałek w Kodak Theatre w Los Angeles już po raz 84. odbędzie się ceremonia wręczenia Oscarów. Nagrody Akademii jak co roku przyciągną przed ekrany miliony ludzi z całego świata. W tym roku również polska publiczność będzie śledziła galę z zapartym tchem. Powód to oczywiście szansa na Oscara dla "W ciemności" Agnieszki Holland za najlepszy film nieanglojęzyczny oraz szansa na trzecią już statuetkę dla operatora Janusza Kamińskiego. 

Trzy łyki statystyki

Nagrody Akademii Filmowej ufundowano w 1927 roku, a ich pierwsze rozdanie nastąpiło w 1929 roku. Przez pierwsze lata funkcjonowania nagród, budziły one raczej przeciętne zainteresowanie. Dopiero po incydencie z 1940 roku, gdy Los Angeles Times podał zwycięzców jeszcze przed galą, zmieniono formę rozdawania nagród, które zaczęły zdobywać coraz większy rozgłos. Obecnie Oscary, mimo że dotyczą głównie amerykańskiej kinematografii, uznawane są za najważniejsze nagrody filmowe na świecie.

Polacy dotychczas dziewięciokrotnie byli wyróżniani Nagrodami Akademii. Pierwszy był Leopold Stokowski, który statuetkę otrzymał w 1942 roku za muzykę do animacji "Fantazja" Walta Disneya. 12 lat później, również za muzykę, tym razem do filmu "Lili" Charlesa Waltersa nagrodę otrzymał Bronisław Kaper. Na następne wyróżnienia Polacy musieli czekać do 1983 roku, kiedy za krótkometrażowy film animowany "Tango" statuetkę dostał Zbigniew Rybczyński. Już dwa Oscary wpadły w ręce nominowanego również w tym roku Janusza Kamińskiego: w 1993 roku za zdjęcia do "Listy Schindlera" i w 1998 również za zdjęcia do "Szeregowca Ryana". Wspomniana "Lista Schindlera" przyniosła statuetkę również Ewie Braun i Alanowi Starskiemu za najlepszą scenografię.

W 2000 roku wielkim wydarzeniem było przyznanie statuetki za całokształt twórczości dla Andrzeja Wajdy. Dwa lata później najlepszym reżyserem okrzyknięto Romana Polańskiego za "Pianistę", a ostatnią polską statuetkę zdobył Jan A.P. Kaczmarek za muzykę do filmu Marzyciel w 2005 roku.

"W ciemności" jest dziewiątym polskim filmem nominowanym w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Żaden z nich dotychczas nie zdobył statuetki. Jednak dwie z nich trafiły do naszych krótkometrażowych animacji. Zdobyły je "Tango" w 1980 oraz "Piotruś i wilk" w 2007 roku.

Szanse i faworyci

Jak co roku i tegoroczne nominacje wzbudzają sporo kontrowersji. W głównej kategorii, czyli dla najlepszego filmu znalazło się w tym roku osiem nominacji. Nominowane w tym roku tytuły to "Spadkobiercy", "Hugo i jego wynalazek", "O północy w Paryżu", "Moneyball", "Artysta", "Drzewo życia", "Służące", "Czas wojny" i "Strasznie głośno, niesamowicie blisko". Po ogłoszeniu nominacji podniosło się wiele głosów sprzeciwu. Komentatorzy, krytycy oraz internauci zastanawiali się nad zasadnością pojawiania się na liście "Czasu wojny", a braku na niej takich filmów jak "Drive", "Szpieg", "Dziewczyna z tatuażem", czy "Przygody Tintina". 

Kto więc ma największa szansę na nagrodę? Zakulisowo mówi się o "Służących" Tate Taylora i "Artyście" Michela Hazanaviciusa. Akademia jednak już wiele razy zaskakiwała swoimi wyborami, więc i tym razem może być podobnie.

Jeśli chodzi o aktorów pierwszoplanowych to najczęściej padają nazwiska Gary'ego Oldmana za "Szpiega" i Meryl Streep za "Żelazną damę". W tym roku jednak obie kategorie są bardzo mocno obsadzone i trudno wytypować zwycięzców. Tym bardziej, jeśli wziąć pood uwagę świetne role Brada Pitta w "Moneyball", czy chociażby Rooney Mara'y w "Dziewczynie z tatuażem".

Wśród aktorów drugoplanowych trudno nie zwrócić uwagi na kapitalną rolę Maxa von Sydowa w "Strasznie głośno. niesamowicie blisko". Jeśli chodzi o role kobiece to faworytką wydaje się być Octavia Spencer za "Służące".

W najbardziej nas interesującej kategorii, czyli 'Najlepszy film nieanglojęzyczny' faworytem pozostaje niestety nie nasze "W ciemności", ale irański dramat "Rozstanie". Dużo większe szanse na Oscara ma Kamiński za zdjęcia do "Czasu wojny" Stevena Spielberga. Jego największym konkurentem do nagrody jest Jeff Cronenweth, operator "Dziewczyny z tatuażem".

Zachęcamy do oglądania tegorocznej gali, bo choć obecnie Oscary są bardziej wyznacznikiem prestiżu niż poziomu, to wciąż są odbiciem największego przemysłu filmowego na świecie. A Fabryka Snów nigdy nie śpi i z roku na rok pozwala nam przeżyć wspaniałe chwile przed ekranami kin i telewizorów.

czwartek, 23 lutego 2012

Świat się nie zawali (recenzja)

Spadkobiercy / The Descendants
(2011)
reż. Alexander Payne
Ocena: ●●●○○○


Krajobrazy Hawajów, George Clooney w japonkach i prawie dwie godziny seansu, który dla dobra widzów mógłby być trochę krótszy - tak z grubsza prezentuje się nowy film Alexandra Payne'a.

Historia kręci się wokół Matta Kinga (w tej roli właśnie Clooney), prawnika, spadkobiercy ostatniego dziewiczego kawałka ziemi na Hawajach. King nie dość, że musi pod presją rodziny ten kawałek ziemi sprzedać jakiemuś bogatemu deweloperowi, to jeszcze jak lawina spadają na niego kolejne nieszczęścia. Żona, z którą od jakiegoś czasu mu się nie układało, zapada w śpiączkę po wypadku na skuterze wodnym. Musi się więc sam zaopiekować dwiema małoletnimi i sprawiającymi problemy córkami, z których jedna zaczęła się właśnie spotykać z kolegą-pacanem. Żeby tego było mało nasz bohater dowiaduje się, że wybranka serca zdradzała go przed wypadkiem i chciała wystąpić o rozwód. Myślę, że przedstawiony wam obraz wydaje się wystarczająco dramatyczny, żeby napisać, że w żadnym wypadku nie pasuje on do słonecznego krajobrazu Hawajów.

Ten tragikomiczny zabieg, który bez wątpienia zastosowany został celowo, nie zawsze jednak przypada do gustu odbiorcy. Kilkakrotnie zresztą w konkretnych sytuacjach zastosowano podobne zestawianie, gdy w jednej chwili mamy dramat bohatera, by za chwilę padł jakiś zabawny tekst. Nie należy tego filmu brać więc zbyt na poważnie. Jeżeli jednak podejdziemy do niego, jako do komedii, mocno się zawiedziemy i zanudzimy. Sama historia jednak jest ciekawa i nie pozbawiona zwrotów akcji. Za sam pomysł trzeba więc film pochwalić. Również w kwestii gry aktorskiej nie ma się do czego przyczepić. Jeżeli chodzi natomiast o banalną kwestię urody aktorów to niewątpliwie bardzo zadowolone będą panie, ze względu na obecność w filmie George'a Clooney'a, a i panowie będą mieli na czym oko zawiesić (urodziwe Shailene Woodley oraz Judy Greer).

W internecie można znaleźć informację jakoby "Spadkobiercy" byli numerem 1. w prywatnym rankingu Sofii Coppoli. Film faktycznie nakręcony jest w nostalgicznym klimacie reżyserki, jednak daleko mu do jej dzieł, jak na przykład genialnego "Między słowami", czy nawet do "Somewhere". Jak więc prezentują się szansę filmu w wyścigu po Oscary? Raczej blado. Szczególnie w głównej kategorii, w której jest najsłabszym z nominowanych filmów. Nic się więc nie stanie jeśli nie pójdziecie na ten film do kina i poczekacie na wersję DVD. A jak nie będziecie czekać to też się świat nie zawali, bo "Spadkobierców" można, ale nie trzeba obejrzeć.

środa, 22 lutego 2012

Gdzie jest Afro? (recenzja)

Afro Kolektyw - "Piosenki po polsku"
2012 / Universal Music Polska
Ocena: ●●●●○○


To już nie ten sam Afro Kolektyw, co na poprzednich płytach. Muzyka się zmieniła. Jest mniej rapu, a więcej śpiewania. I teksty Afrojaxa jakby trochę smutniejsze. A może po prostu dojrzalsze? Co prawda wciąż prześmiewcze, ale to już nie to, co chociażby na "Czarno widzę", czy na rewelacyjnym przecież "Połącz kropki".

Starzy fani mogą być tą płytą zawiedzeni. Z drugiej strony jednak znajdzie się na pewno kilku nowych, którym przypadnie do gustu fakt, że hip-hop i acid jazz, zastąpiły pop i alternatywa. Jeśliby jednak zapomnieć o dotychczasowych dokonaniach zespołu, usiąść i przesłuchać, to nagle dochodzimy do wniosku, że... to naprawdę dobra płyta. Warstwa muzyczna to trochę rocka, trochę alternatywy, a momentami znajdzie się też kilka elektronicznych dźwięków. Jednak jak to w przypadku Afrojaxa bywa, to właśnie on ukradł tę płytę dla siebie. Jego teksty nadal pisane są w konwencji inteligentnego, chwilami czarnego humoru, choć momentami chyba bardziej wyważone niż na poprzednich albumach. Przyciągają uwagę i zaskakują. I to właśnie w nich tkwi siła tej płyty.

Więc jak to w końcu jest? Czy Afro Kolektyw wydał najsłabszy, czy najlepszy album z dotychczasowych? Wydaje się, że po prostu inny, pisany dla szerszego grona odbiorców. Mi ta płyta się podoba, właściwie z każdym przesłuchaniem coraz bardziej. To album z gatunku tych, którym w razie czego, trzeba dać drugą szansę. Niepokoi tylko, że coraz mniej jest "afro" w Afro Kolektywie.

Literacki konkurs!

Kampania "Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka!" tak mocno spodobała się naszej redakcji, że postanowiliśmy ogłosić pierwszy oficjalny konkurs Gażety!

Jak wziąć udział w konkursie?
1. Polub nasz profil na Facebook'u.
2. Wymyśl tekst na podryw w nawiązaniu do hasła kampanii "Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka!".
3. Wyślij go na nasz adres e-mail: gazetaakademickalublin@gmail.com wraz ze swoim imieniem i nazwiskiem.
4. Zgłoszenia przyjmujemy do 9. marca do godziny 23:59.
5. Ogłoszenie wyników nastąpi 13. marca na naszym blogu i stronie Fb.

Ale czymże jest konkurs bez nagród! Dlatego wraz z Fabryką Słów przygotowaliśmy dla was:
I miejsce: Dziwna sprawa skaczącego Jacka - Mark Hodder
II miejsce: Grillbar Galaktyka - Maja Lidia Kossakowska
III miejsce: Śpiąca królewna. Pieprzony los kataryniarza. - Rafał A. Ziemkiewicz

Wyróżnienie wydawnictwa Fabryka Słów: Aparatus - Andrzej Pilipiuk

wtorek, 21 lutego 2012

Mówimy po polsku czy po polskiemu?

Zastanawiacie się czasem nad kondycją naszego języka ojczystego? A może w ogóle Was to nie obchodzi?

Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego ustanowiony został 17 listopada 1999 roku przez UNESCO. Głównym celem obchodów tego święta jest promocja różnorodności językowej oraz wielojęzyczności. Tematem wiodącym tegorocznego Dnia Języka Ojczystego są: "Technologie informacyjne i komunikacyjne dla ochrony i promocji języków i różnorodności językowej."
A o tym jak to jest z tą Naszą polszczyzną rozmawiałam z doktorem Pawłem Nowakiem adiunktem w Zakładzie Leksykologii i Pragmatyki UMSC.

M.S: Jaki Pana zdaniem jest stosunek młodych ludzi do języka ojczystego?

Dr Paweł Nowak: Pewnie jak w każdym pokoleniu bardzo złożony. Bo z jednej strony dominująca i opisywana przez różne media obecna jest niechęć do języka polskiego, ponieważ tym językiem komunikacji biznesowej, komunikacji marketingowej, komunikacji na poziomie kontaktów międzynarodowych jest i staje się coraz wyraźniej język angielski. A z drugiej strony wśród młodych ludzi są tacy którzy uwielbiają mówić po polsku, umieją pisać po polsku i czytają po polsku. Dlatego też nie można jednoznacznie powiedzieć, że ten stosunek jest negatywny. Na pewno język polski jest mniej dostępny niż był kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. Choćby ze względu na wymiar liczby godzin języka polskiego w szkole. Nie należy do rzadkości , a w zasadzie staje się już normą fakt, że więcej jest języka angielskiego czy języków obcych. I dlatego osłabia się w globalnym wymiarze znajomość języka polskiego przez ludzi młodych.

Właśnie, czy tak popularna idea wielojęzyczności stanowi zagrożenie dla poszanowania i troski o język ojczysty?

To też jest bardzo złożone i skomplikowane pytanie. W zasadzie za każdym razem gdy próbujemy się zastanawiać nad działaniem języka polskiego,języka narodowego nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Są dwie koncepcje. Jeśli chodzi o znaczenie uczenia się języka obcego dla opanowania polskiego wydaje się,przynajmniej w tych teoriach w których ja się odnajduję, że jest tak zwany język naturalny. I tym językiem dla polaków jest język polski. W związku z tym myślimy, kształtujemy wyobrażenia o świecie, interpretujemy rzeczywistość po polsku. Natomiast nie zawsze umiemy te interpretacje przełożyć na sprawne, piękne i udane mówienie językowe. Łatwiej niekiedy,choć to pewnie rzadki przypadek, mówić o tym w językach obcych. Ale są też tacy specjaliści, którzy są przekonani, że potrafimy myśleć dwu,trzy językowo. I jeśli uważamy, że język polski nie jest nam do niczego potrzebny to bardziej uczymy się języka obcego i to powoduje, że język polski traci swoje znaczenie.

A jak współczesne media oddziałują na język?

Niestety w zły sposób. Podstawą funkcjonowania współczesnych mediów, zwłaszcza mediów interaktywnych jest to, że stawia się na emocjonalizację odbioru. A to najłatwiej osiągać przez szybką,prostą, jasną, bardzo taką powiedziałbym skromną i oszczędną, żeby nie powiedzieć zbyt prostacką komunikacją. Co prowadzi do tego, że język którym mówią media nie jest językiem wzorcowym. Jest językiem odbiorcy. A według badań przeprowadzonych kilkanaście lat temu przez Walerego Pisarka prawie siedemdziesiąt kilka procent polaków w ogóle nie mówi po polsku. Mówi po polskiemu. A media próbują się podlizać odbiorcy, pokazać, że są jego znajomymi , że jest identyfikacja przez tożsamość języka osłabiają swoją kompetencję językową. Dziennikarze przestali być autorytetami kulturalnymi.

Często słyszymy, że język polski jest jednym z najtrudniejszych języków na świecie. To prawda?

Wszystko na to wskazuje. To znaczy powołujemy się na różnego rodzaju badania, które są prowadzone przez tak zwane językoznawstwo porównawcze. Kilka argumentów jest oczywistych. Po pierwsze liczba słów. Przywołaliśmy dzisiaj już kilkanaście razy język angielski, który w stosunku do języka polskiego jest bardzo skromnym językiem. Tam w zasadzie prawie nie ma przymiotników, rzeczowniki, czasownika stanowią kilkadziesiąt tysięcy a nie tak jak w języku polskim idzie to w setki tysięcy, szacuje się, że około 200 tysięcy wyrazów. Po drugie język polski jest językiem w pełni fleksyjnym. Nie da się posługiwać językiem polskim bez znajomości odmiany. No i po trzecie kwestia wymowy. Szumienie, świszczenie, zmiękczanie i szczypanie różnego rodzaju. Powiedzieć „szczypać” jakiemukolwiek cudzoziemcowi jest praktycznie niemożliwe. To powoduje, że ten język nawet jeśli nie jest na trzecim miejscu to należy do grupy tych kilkunastu języków które są najtrudniejsze. Bo język chiński i węgierski okupują od zawsze,i tak już zostanie, te pierwsze dwa, czołowe miejsca.


To może skoro jesteśmy tacy zdolni, że potrafimy posługiwać się jednym z najtrudniejszych języków świata powinniśmy dbać o to by robić to poprawnie? 
 

Rozmawiała Magdalena Szmit

poniedziałek, 20 lutego 2012

Bo warto wiedzieć jak się bronić!


Drogie Panie, może warto do naszej szerokiej palety umiejętności i zdolności dodać jeszcze umiejętność samoobrony? Jest ku temu okazja!

Uczelniany Samorząd Studentów KUL wraz z Legią Akademicką organizują kurs samoobrony dla kobiet. Kurs odbędzie się w dniach 25-26 lutego w Hali Sportowej KUL (Konstantynów 1G). Patronat honorowy nad akcją objął Prezydent Miasta Lublin Krzysztof Żuk, Komeda Miejska Policji w Lublinie oraz Straż Miejska. W kursie mogą wziąć udział studentki z wszystkich uczelni. Cena kursu to 15 złotych, a uczestniczki, które przyjdą z ulotką zapłacą 10 złotych. Odbędzie się również loteria, podczas której do wygrania między innymi gaz łzawiący. 

Serdecznie zapraszamy!

sobota, 18 lutego 2012

Czy czytanie może być seksi?

(fot. Gabriel Piernikarz / materiały prasowe)
Według nich czytanie jest seksi. Nie boją się o tym mówić głośno i w dodatku mają coraz więcej odbiorców. Organizatorzy kampani "Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka!", bo o nich mowa, mają powody do zadowolenia. Kilka dni temu ich akcja została wybrana najlepszą kampanią społeczną 2011 roku.

Inspiracją do powstania kampanii stały się słowa reżysera Johna Watersa: "If you go home with somebody and they don't have books, don't fuck them" ("Jeżeli idziesz z kimś do jego domu i okaże się, że nie ma w nim książek, nie pieprz go" – tłum. red.). Początkowo miała być to tylko akcja promocyjna Qlubu Xsiążkowego – dyskusyjnej grupy czytelniczej. Hasło wypowiedziane przez Watersa rzucił ktoś na jednym ze spotkań Qlubu. Pojawił się pomysł promocji. Wykonanie nie było trudne. Trzeba było tylko namówić parę znanych osób do sesji zdjęciowej, ale jak się okazało, chętnych nie brakowało.

Inicjatywa ruszyła w połowie listopada 2011 i błyskawicznie obiegła cały kraj. Ze zwykłej akcji promocyjnej przekształciła się w kampanię społeczną, która na Facebooku do dziś zyskała już ponad 17 tys. fanów. Hasło "Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka!" promowali między innymi Kazimiera Szczuka, Jacek Dehnel, muzycy Kapeli ze Wsi Warszawa i znany bohater komiksów Jeż Jerzy.

Celem kampanii jest promocja czytelnictwa wśród młodych, którym książka wciąż kojarzy się z obciachem. Organizatorzy zapewniają, że jest dokładnie odwrotnie i że nie ma nic bardziej pociągającego niż osoba zatopiona w dobrej lekturze. Haczyk chwycił. Akcja wciąż zdobywa nowych fanów, promuje ją coraz więcej znanych postaci. W głosowaniu czytelników portalu kampaniespoleczne.pl na najlepszą kampanię społeczną inicjatywa zebrała prawie połowę wszystkich głosów, zostawiając konkurencję w tyle (więcej o tym – tutaj).

Trudno oczekiwać, że dzięki akcji gwałtownie skoczy poziom czytelnictwa w Polsce. Można jednak mieć nadzieję, że choć trochę poprawią się smutne statystyki, z których wynika, że ponad połowa Polaków nie sięgnęła w zeszłym roku po książkę. Ci, którym taka forma promocji odpowiada mogą zajrzeć na stronę internetową akcji lub na jej Facebooka.

Zagrali o "Lepsze życie" [fotorelacja]

Poniżej prezentujemy wam zdjęcia z wczorajszego koncertu "Lepsze życie" w lubelskim klubie Kazik. Organizatorzy potwierdzają, że podczas koncertu sprzedano około 180 biletów i zebrano ponad 3000 złotych. Cały zysk zostanie przeznaczony na pomoc dzieciom z rodzin dysfunkcyjnych. 

Cel był szczytny, ale nie tylko on przyciągnął ludzi do klubu. Podczas impreza zagrali bowiem MuzaMan, SinSen, Zarys Zdarzeń, Szach & Zetena oraz Bu & Metrowy. Mimo znakomitego zestawu artystów nie udało się jednak zapełnić klubu, a frekwencja była znacznie niższa, niż się tego spodziewano.

- Liczyliśmy na większą frekwencję, ale i tak jesteśmy zadowoleni z tego, co udało nam się zebrać - powiedział nam Wiktor Latos, jeden z organizatorów. 

Nie obyło się również bez gorzkiej pigułki w postaci spóźnienia gwiazd wieczoru, Bu i Metrowego. Trudne warunki na drodze uniemożliwiły członkom 3ody Kru bezproblemowy przyjazd, więc ci zaczęli grać dopiero o pierwszej w nocy, gdy klub już nieco opustoszał. Znakomitym występem wynagrodzili jednak swoim fanom konieczność czekania. 

Kliknij zdjęcie, aby powiększyć!

(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)
(fot. Robert Frączek)

czwartek, 16 lutego 2012

To już koniec Sony Ericssona

Grafika: Sony Ericsson
Rynek telefonii mobilnej zmienia się w coraz szybszym tempie. Jeszcze pamiętamy marki podbijające kilka lat temu rynki na całym świecie - Nokia, Sony Ericsson czy HTC, które przebojem zdobywały rzesze fanów i stałych klientów. Jednak to jest przeszłość, a czas pędzi nieubłaganie. Kto się nie zmienia - ten stoi w miejscu, a kto stoi w miejscu - ten się cofa. Dawni giganci tracą swój prymat na rzecz nowych graczy, który stali się modniejsi i bardziej elastyczni - tak jak Samsung i Apple.

"Czas na zmiany" -musiał powiedzieć ktoś w zarządzie Sony, które boryka się ostatnimi czasy z utrzymaniem zadowalających poziomów sprzedaży w różnych sektorach działalności - od telewizorów po telekomunikację. Już od pewnego czasu chodziły informacje o zmianach w dziale telefonów komórkowych, w którym Sony współpracowało ze szwedzkim Ericssonem. Dzisiaj jednak usłyszeliśmy już oficjalnie, że za niebagatelną kwotę 1,5 miliarda dolarów (ok. 5 miliardów złotych) Sony wykupiło pakiet kontrolny spółki. Tym samym nastąpi również rebranding - zmiana wizerunku marketingowego wraz z usunięciem z nazwy członu Ericsson - który znamy już od lat.

Co oznacza to dla nas?
Ostatnie dwa lata dla SE to powolny wzrost sprzedaży, związany z produkcją serii telefonów Xperia, które dzięki swojej niewysokiej cenie zdobyły spore zainteresowanie klientów. Oparte na platformie Android urządzenia stają się coraz bardziej zaawansowane technicznie a razem z rozwojem sprzętu poprawia się również design urządzeń.

Zapowiadana na pierwszy kwartał 2012 Xperia S już pod szyldem Sony, może stanowić punkt przełomowy dla japońskiego producenta

Będziemy obserwować rozwój wypadków, bo jak wiadomo - im większa konkurencja, tym więcej zyskują klienci.

Dotykowy "Xbox 720"?

grafika: Makems.com
Moda na urządzenia dotykowe dosięga również rynku konsol. Sony zapowiedziało, że ich najnowsza przenośna konsola Playstation Vita będzie również pełnić funkcję kontrolera dla swojej większej siostry - PS3. Wyposażona jest obok standardowych przycisków również w ekran dotykowy.

Na odpowiedź Microsoftu nie trzeba było długo czekać. Jak donosi magazyn "Xbox World" najnowsza konsola giganta z Redmond będzie wyposażona w gamepady z ekranami dotykowymi, które pozwolą na nowy sposób zarządzania zasobami urządzenia, jak również będą służyć graczom jako nowa forma interakcji w grach.

Nowa konsola Microsoftu nosi nieoficjalną nazwę "Xbox 720", a jej data premiery nie jest jeszcze podana. Co jakiś czas jednak wyciekają kolejne informacje na temat specyfikacji tej następczyni jednego z najpopularniejszych na świecie urządzeń rozrywki.

środa, 15 lutego 2012

Półtora roku bez Saskiego

(fot. Tomasz Zugaj / pl.wikipedia.org)
Od przyszłego tygodnia Ogród Saski będzie zamknięty z powodu prac rewitalizacyjnych. Planowany termin ponownego otwarcia Ogrodu to październik 2013 roku. 

Kompletny remont Saskiego zapowiadano już od dawna. Przez najbliższe półtora roku zmieniona zostanie cała architektura parku, w tym alejki, ogrodzenia, plac zabaw i muszla koncertowa. Z całej powierzchni parku zdjęta zostanie górna warstwa ziemi, zostaną posadzone nowe drzewa i krzewy, które zajmą miejsce ponad 380 drzew planowanych do wycinki.

Dokładny koszt remontu nie jest jeszcze znana, jednak kwota przeznaczona nań to około 12,5 mln złotych. Ponowne otwarcie Saskiego zaplanowano na październik przyszłego roku.

wtorek, 14 lutego 2012

Kłamczucha ma głos (recenzja)

Lana del Rey - "Born to Die"
2012 / Universal Music Polska
Ocena: ●●●●●○


W październiku zachwyciła świat swoim singlem "Video Games". Hipnotyzujący głos i charakterystyczne wydatne usta Lany del Rey zawładnęły sercami milionów słuchaczy na całym globie. Nieznana nikomu debiutantka sama, w domowym zaciszu, zmontowała teledysk, którego liczbę odtworzeń na YouTube liczy się w milionach. Jak się jednak wkrótce okazało nie tak do końca sama. I nie do końca debiutantka. 

Dziennikarze szybko odkryli, że Elizabeth Grant, bo tak ma naprawdę na imię wokalistka ma już na koncie jeden krążek. Wydany w 2010 roku pod pseudonimem Lizzy Grant album "Kill Kill" przeszedł jednak bez echa. Niektórzy zarzucają również piosenkarce, że korzysta z usług całej rzeszy specjalistów od wizerunku, którzy kreują ją na zwykłą dziewczynę z Lake Placid. Jednak nawet te kontrowersje nie zdołały zaburzyć kariery wokalistki, której nowy album "Born to Die" był jednym z najbardziej oczekiwanych w ostatnich miesiącach. 

Ta płyta, którą można by podpiąć pod alternatywny pop, to podróż po dźwiękach, które są zaskakujące, niepokojące i co najważniejsze nie nużą słuchacza. Kolejne utwory, choć różnorodne pasują do siebie, a po ich wysłuchaniu można tylko żałować, że trwało to tak krótko. I choć Lanie del Rey można zarzucić, że kreuje swój nieprawdziwy wizerunek, jest jednak coś, czego nikt jej nie odbierze. To jej głos, który intryguje, przyciąga, czaruje. Głos, który każe iść za sobą i nie patrzyć na konsekwencje. Tylko iść i słuchać. I ja to kupuję bez słowa sprzeciwu.

Kochamy ideały?

Zakochanie… ten cudowny stan, kiedy wydaje nam się, że dzięki tej drugiej osobie możemy góry przenosić. Motylki w brzuchu, niekontrolowany uśmiech i energia nieznanego pochodzenia mimo braku snu (bo przecież nocą myślimy tylko o TEJ osobie) to tylko niektóre z oznak, że Amor trafił swoją strzałą w nasze serce. Osoba z którą przyszły te wszystkie przyjemne uczucia wydaje się idealna. Ale nie sztuką jest idealizować. Czy naprawdę KOCHAMY ideały?

Mój wykładowca kiedyś powiedział na zajęciach jedno bardzo cenne zdanie: „Nie ma ideałów na tym łez padole, proszę państwa”. I zgadzam się z nim w stu procentach. Każdy ma wady, niedociągnięcia, cechy które nie są pozytywne. I nie jest niczym wyjątkowym zakochanie w ideale, który w rzeczywistości nie istnieje. Pewnego dnia ideał okazuje się być dalekim od ideału. Wtedy nasze uczucia są wystawione na próbę i niestety wiele par rozstaje się na tym etapie. A może zamiast zakańczać znajomość warto byłoby spojrzeć na bliską nam osobę przymrużając oko na te niedociągnięcia? Przecież bycie zakochanym to także zakochanie się w wadach.

Może warto więc spojrzeć inaczej na otaczających nas ludzi, zwłaszcza osoby płci przeciwnej. Czy to, że on uwielbia pizzę z oliwkami, kiedy ty ich nienawidzisz albo to, że ona słucha country, gdy ty jesteś wielkim fanem dubstepu oznacza, że nie można ich kochać? To tylko przykłady. Obecnie mało w nas wyrozumiałości, tolerancji i akceptacji. A przecież nie o to chodzi w związku. Chodzi o akceptowanie siebie nawzajem takimi jakimi jesteśmy.

Moim zdaniem największe uczucie to to, kiedy nie chcemy zmieniać siebie nawzajem. Nie, nie chodzi o idealną dziewczynę czy chłopaka. Jak bolesne musi być przekonanie się, że ktoś kogo kochamy tylko udawał, żeby pasować do naszego wyobrażenia o partnerze idealnym! Nikt z nas nie chciałby usłyszeć: „ To przez Ciebie nie jestem sobą! Zmieniasz mnie, więc nie kochasz mnie, tylko swój ideał którym ja jak widzisz nie jestem”. Jak mówi polskie przysłowie: „każda potwora znajdzie swego amatora”. I chociaż brzmi to żartobliwie, to przychodzi taki moment gdy stajemy się amatorem jakiegoś potwora. Więc skoro ten potwór zwrócił już naszą uwagę, to może warto dać mu szansę i spojrzeć na niego z wewnętrzną otwartością i akceptacją? Nie jesteśmy idealni i nigdy nie będziemy. Pamiętajmy o tym, gdy kolejny raz przyjdzie nam ochota ponarzekać. Sztuką nie jest kochać za swoje zalety, lecz kochać pomimo wad.

Kasia Hereta

poniedziałek, 13 lutego 2012

"Lepsze życie" w Kaziku

17 lutego o godzinie 20:00 w lubelskim klubie Kazik będzie miało miejsce ważne wydarzenie. Odbędzie się tam bowiem koncert charytatywny "Lepsze życie", z którego cały dochód przeznaczony będzie na rzecz dzieci z rodzin dysfunkcyjnych.

Kto zagra? Znani dobrze lubelskiej publiczności wykonawcy: MuzaMan, SinSen, Zarys Zdarzeń, Szach & Zetena oraz Bu & Metrowy czyli połowa zwariowanego składu 3oda Kru. Koszt biletu na całą imprezę to jedynie 15 zł, ale ci, którzy dopłacą dodatkowo 5 zł wezmą udział w loterii z atrakcyjnymi nagrodami.

Pomysłodawcą i organizatorem całej imprezy jest Katolickie Stowarzyszenie Pomocy Osobom Potrzebującym AGAPE. Nie pozostaje nam nic innego jak zaprosić was gorąco na ten koncert, bo cel jest szczytny, a zabawa z pewnością będzie przednia.

Więcej informacji znajdziecie na stronie wydarzenia na Facebooku - tutaj. A poniżej świeża zapowiedź koncertu:

wtorek, 7 lutego 2012

Nowy dział - TECH (zapowiedź)

Wkrótce w "Gażecie" rusza nowy dział "TECH" - nowinki ze świata komputerów, smartfonów, motoryzacji, e-rozrywki, konsol, gier, programów, nauki i wiele, wiele więcej. Co w Sieci piszczy, co przyniesie nam przyszłość - ta bliska, jak również daleka, co warte uwagi. Bądźcie z nami na bieżąco - Czytajcie nas na blogu, dodajcie do kręgów w Google+ i polubcie nasz fanpage na facebooku.

Czekamy również na Wasze wsparcie i opinie pod adresem:

gazetaakademickalublin@gmail.com

sobota, 4 lutego 2012

Demokracja sieciowa (komentarz)

Wiadomość od ministra Boniego do blogerów. (fot. internet)
Premier zawiesił ratyfikację ACTA, a w internecie zawrzało. No bo jak ten niedobry Tusk mógł zaprosić polskich blogerów na konsultację w tak krótkim terminie?! Poszło o pewnego maila, którego otrzymało kilku popularnych blogerów, a w którym minister Boni w imieniu premiera zaprasza ich na konsultacje społeczne na poniedziałek. 3 dni, Proszę Państwa, żeby przełożyć wszystkie plany, rzucić wszystko i udać się na spotkanie z premierem. Dla wszystkich blogerów – za mało.

Ja rozumiem, że to faktycznie niewiele czasu, bo przecież jak się jest w rządzie i się ma prywatną limuzynę i prywatny helikopter, i prywatnego rzecznika rządu to można plany zmienić w kilka sekund. I po raz kolejny wyszło, że premier nie myśli o zwykłych obywatelach. Może to i celowy zabieg, żeby nikt nie przyszedł. Kto wie?

No to się blogerzy zbuntowali i powiedzieli "Nie idziemy!". Martwi jednak postawa ludzi, którzy najpierw głośno krzyczeli "Nie dla ACTA!", "Wszyscy na manifestację!", "Odbierają nam wolność słowa!", a jak mają okazję powiedzieć to premierowi wprost, przed kamerami, to nagle zaczyna im brakować czasu, albo nie idą, „bo nie”.

Faktem pozostaje, że podpisanie ACTA, było ze strony rządu całkowicie nieprzemyślane. Faktem pozostaje, że premier ze swoją ekipą przeprowadzili i planują przeprowadzić mnóstwo głupich i niepotrzebnych ustaw. A niepodważalnym faktem jest, że jak ktoś głośno szczeka w internecie, to prawdopodobnie boi się z niego wyjść. Premier podpisuje – źle, premier chce się konsultować – jeszcze gorzej. Wychodzi na to, że Donald Tusk powinien przerwać wszelkie prace rządu, bo za co się nie weźmie to spartaczy, a tak przynajmniej będzie go można znowu nazwać nierobem.

Sam bym chętnie powiedział parę słów panu premierowi, co mi się nie podoba w ACTA i w kilku innych kwestiach odnośnie jego rządzenia. Niestety zaproszenia nie dostałem, a na siłę do Kancelarii Premiera nie będę się pchał. Jednak moja rada: dostałeś zaproszenie – idź! Powiedz co myślisz i co powinno się poprawić. Bo właśnie na tym polega demokracja, o którą przecież tak zaciekle walczymy w ostatnich tygodniach.

środa, 1 lutego 2012

Postanowienia noworoczne? Zacznij od dziś


Postanowienia, postanowienia… i po postanowieniach. Skończył się pierwszy miesiąc nowego roku. Pewnie niejeden z Was tuż po sylwestrowej zabawie mówił sobie: "…od Nowego Roku rzucam palenie" albo "…od teraz się odchudzam! Żadnych słodyczy, codzienne treningi i koniec z jedzeniem po 18:00". Teraz chwila refleksji, czy dziś, 1. lutego, udało Wam się spełnić chociaż jedno z tych postanowień?

Moim postanowieniem noworocznym w tym roku było: "Nie robić żadnych postanowień". Dlaczego? Ponieważ zazwyczaj i tak nie udawało mi się pozostać wierną temu, co sobie postanowiłam, a to budziło frustrację i złość na samą siebie, że nie mam wystarczająco silnej woli. Pewnie nie jednemu z Was podobne myśli przychodziły do głowy. Niesłusznie! Dlaczego? Jak wskazują najnowsze badania jedynie 12% badanych realizuje swoje postanowienia noworoczne. Zaskakujące? Raczej nie.

Dokonanie pewnej zmiany w naszym życiu to swego rodzaju cel, który chcemy osiągnąć. Jak twierdzą psychologowie, aby osiągnąć cel warto kierować się kilkoma wskazówkami. Ważne, żeby wyznaczyć sobie jasny, konkretny cel i być zmotywowanym na jego realizację, ponieważ bez tego nie ruszymy z miejsca. Kolejnym ważnym krokiem jest wyznaczenie sobie daty zrealizowania celu, a tego często brakuje w postanowieniach noworocznych. Termin końcowy zawsze wpływa na nasze skoncentrowanie się na tym co chcemy osiągnąć.

Kolejnymi krokami powinno być działanie. Nawet najmocniej zmotywowana osoba z jasno wyznaczonym celem i datą jego realizacji nie osiągnie sukcesu pozostając bierną. Codziennie starajmy się robić chociaż jedną małą rzecz przybliżającą nas do tego, co sobie założyliśmy. Ważną rzeczą na etapie działania są nagrody dla samego siebie. Po każdym małym kroku ku naszemu celowi warto sprawić sobie przyjemność, nawet jeśli to ma być zjedzenie całej tabliczki czekolady lub wyjście do kina. Jeszcze jedną bardzo ciekawą rzeczą w realizacji naszych postanowień jest wizualizowanie efektu. Może dla niektórych brzmi to dziwacznie, natomiast przynosi efekty i warto spróbować. Systematyczne wyobrażanie sobie naszego sukcesu, momentu gdy osiągamy, to co sobie założyliśmy i odczuwanie radości już z samego wyobrażenie wpływa korzystnie na naszą motywację do dalszego działania. Widząc efekt końcowy i wszystkie pozytywne jego skutki, nie możemy pozwolić sobie na odpuszczenie w trakcie realizacji, prawda?

Stawianie sobie celów jest świetnym sposobem na osiąganie tego, czego chcemy. Powinniśmy jednak pamiętać, dlaczego i po co chcemy coś zmienić, poprawić, osiągnąć. Nie warto na siłę tworzyć bardzo długich list postanowień noworocznych, z których nic nie będzie wynikało, a nasz zapał zgaśnie po tygodniu. Warto zatem zastanowić się co chcemy osiągnąć w tym momencie, w którym jesteśmy, wyznaczyć sobie termin realizacji i dążyć do naszego celu. I nie koniecznie musimy się zajmować planowaniem realizacji naszych marzeń 1. stycznia, zwłaszcza, że odczuwamy wtedy jeszcze skutki szampańskiej, sylwestrowej zabawy.

Autor: Kasia Hereta (gościnnie)

Student w czasie sesji

Nie od wczoraj wiadomo, że czas sesyjny sprawia, że studenci zmieniają swoje naturalne zachowania. Pojawia się zdenerwowanie, formowanie grup wspierających pozyskiwanie notatek i wyrastają nam dodatkowe łokcie, kiedy chcemy zająć najlepsze miejsca na egzaminach.

(fot. Krzysztof Ożóg)

Kolejnym objawem sesji jest nerwowe zaciskanie notatek w nadziei, że przejdą do naszego wiedzoobiegu przez osmozę. Nadzieja ta, jest jak najbardziej uzasadniona. W końcu amerykański naukowcy jeszcze nie odkryli, że to niemożliwe!

(fot. Krzysztof Ożóg)

Ale sesja ma też swoje dobre strony - koniec. A mówię raczej o pozytywnych wpisach do indeksów. Kiedy już nam wszystko jedno ile będą trwały. O momencie, kiedy kilogramy kserówek lądują w uczelnianych śmietnikach. W tej jednej chwili każdy student czuje się, jakby wygrał nie bitwę, ale całą wojnę o własne życie. A na ustach pojawiają się urocze uśmiechy!

(fot. Krzysztof Ożóg)

A jak Wy wyglądacie podczas sesji?

W jakich pozycjach uczą się wasi znajomi?

Czy to prawda, że na egzaminy ustne najlepiej uczyć się w przedpokoju, a pisemne jest szansa zdać tylko po zakuwaniu w kuchni?

Pokażcie nam swoje zdjęcia z sesyjnego czasu a my pokażemy je szerszej publiczności!

gazetaakademickalublin@gmail.com