Szukaj

wtorek, 14 lutego 2012

Kłamczucha ma głos (recenzja)

Lana del Rey - "Born to Die"
2012 / Universal Music Polska
Ocena: ●●●●●○


W październiku zachwyciła świat swoim singlem "Video Games". Hipnotyzujący głos i charakterystyczne wydatne usta Lany del Rey zawładnęły sercami milionów słuchaczy na całym globie. Nieznana nikomu debiutantka sama, w domowym zaciszu, zmontowała teledysk, którego liczbę odtworzeń na YouTube liczy się w milionach. Jak się jednak wkrótce okazało nie tak do końca sama. I nie do końca debiutantka. 

Dziennikarze szybko odkryli, że Elizabeth Grant, bo tak ma naprawdę na imię wokalistka ma już na koncie jeden krążek. Wydany w 2010 roku pod pseudonimem Lizzy Grant album "Kill Kill" przeszedł jednak bez echa. Niektórzy zarzucają również piosenkarce, że korzysta z usług całej rzeszy specjalistów od wizerunku, którzy kreują ją na zwykłą dziewczynę z Lake Placid. Jednak nawet te kontrowersje nie zdołały zaburzyć kariery wokalistki, której nowy album "Born to Die" był jednym z najbardziej oczekiwanych w ostatnich miesiącach. 

Ta płyta, którą można by podpiąć pod alternatywny pop, to podróż po dźwiękach, które są zaskakujące, niepokojące i co najważniejsze nie nużą słuchacza. Kolejne utwory, choć różnorodne pasują do siebie, a po ich wysłuchaniu można tylko żałować, że trwało to tak krótko. I choć Lanie del Rey można zarzucić, że kreuje swój nieprawdziwy wizerunek, jest jednak coś, czego nikt jej nie odbierze. To jej głos, który intryguje, przyciąga, czaruje. Głos, który każe iść za sobą i nie patrzyć na konsekwencje. Tylko iść i słuchać. I ja to kupuję bez słowa sprzeciwu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz