Szukaj

wtorek, 22 maja 2012

Bye, bye House!

Plakat ostatniego odcinka / spoilersguide.com

W nocy z poniedziałku na wtorek zakończył się ósmy, ostatni sezon dramatu medycznego "House M.D." znanego u nas jako "Dr House".

Jeżeli jesteście fanami seriali medycznych pokroju "Chirurgów", czy "Ostrego Dyżuru", na pewno śledziliście również losy medyków z Princeton-Plainsboro, a szczególnie jednego, zrzędliwego geniusza. Dr Gregory House, bo o nim mowa zdobył niesamowitą widownię na całym świecie. Jego intrygi, gry i wystawianie wszystkich na próbę były doskonałą receptę na sukces.

Błyskotliwość w serialu jednak z czasem zaczęła się wypalać. Szczyt popularności zdobyto na sezonie szóstym, potem było już tylko gorzej. Tłum siedzący przed telewizorami zaczął powoli topnieć. Dlaczego? Być może nie tylko widz zmęczył się widokiem grającego na nerwach wszystkich wokół lekarza, ale nawet producenci wraz z obsadą mieli już dość takiej formuły. Można to było odczuć oglądając szczególnie ostatnią, ósmą serię. Chciano dociągnąć tę historię do końca i w godny sposób uhonorować lata pracy nad produkcją. Seria siódma i ósma powstały po długich negocjacjach z aktorami, ale zmiany personalne i tak były duże.

Ostatni odcinek, zatytułowany przewrotnie "Everybody Dies" ("Wszyscy umierają") miał być tym wymarzonym zakończeniem. Jednak nie wszystko poszło tak, jak mogło. Nagły zwrot akcji pozostawia sporo znaków zapytania. Niby wiemy, co się dzieje, ale niedomówienia są zbyt wyraźne, a odpowiedzi na nie już nie znajdziemy. Również sama strona techniczna zawodzi - widywaliśmy już po prostu lepsze zdjęcia. Powrót aktorów z poprzednich sezonów jest miłym gestem, ale w oczy rzucała się pewna ulga na ich twarzach, że to już naprawdę koniec. Nawet otwarte zakończenie zostawia lekki niedosyt, pomimo pozornego happy-endu.

Gregory House ponownie to zrobił. Tym razem zakpił z nas wszystkich. Widząc napisy końcowe wzruszyłem ramionami a usta same wypowiedziały znamienne "Meh!". Dobranoc!

Recenzja płyty Marylin Manson – Born Villain




Trzy lata to dla showbiznesu cała wieczność. Tyle właśnie zajęło wydanie kolejnego po The High End of Low albumu grupy Marylin Manson.    

Okładka albumu

Born Villain, bo o nim w tej recenzji będzie mowa, to ponad godzina wymieszanego z alternatywnym rockiem i nutą gotyckich klimatów metalu. Jest to już ósme wydawnictwo sygnowane nazwą Marylin Manson. Oficjalna, międzynarodowa premiera najnowszego krążka odbyła się 30 kwietnia 2012 roku, na kilka dni przed tą datą można było go już nabyć w Japonii oraz Niemczech. Sama płyta została wydana nakładem brytyjskiej wytwórni Crooklyn Records.


Marylin Manson to jednocześnie nazwa zespołu i pseudonim artystyczny Briana Warnera, amerykańskiego artysty niemiecko-polskiego pochodzenia, który rozpoczął swoją działalność w zespole na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Znakiem rozpoznawczym grupy Warnera jest kontrowersyjność. Manson uważany jest za „dawnego” króla obsceniczności. Jego obrazoburcze podejście do rzeczywistości, agresywne i często wulgarne teksty atakowały wiele aspektów społecznie uważanych za tabu, bądź świętość. Wystarczy wymienić tu tematy życia, cierpienia, śmierci i wiary. Klipy teledysków, stroje, oprawa koncertów i otoczka medialna, jaką konsekwentnie budował wokół swojej twórczości Manson bliska jest mrocznym, gotycko-groteskowym klimatom. Trzeba tutaj zaznaczyć, że wizerunek ten jest jednym z największych medialnych sukcesów samej grupy i artysty, który dzięki niemu rozpoznawalny jest na całym świecie i zyskał sobie rzeszę fanów.

Płyta Born Villain jest najnowszym dzieckiem amerykańskiego zespołu. Co należy zaznaczyć na samym początku, każda płyta Marylin Manson różniła się nieco od poprzednich. Muzyka dojrzewała wraz z samym artystą, który zaczynał od energicznych, ostrych, popadających w kakofonię krzyków, gitarowych riffów i mocnych uderzeń perkusji, poprzez wplatanie muzyki elektronicznej i eklektyczną mieszanką gatunkową.
Born Villain jest zbiorem niezwykle spójnych, przemyślanych i mocnych brzmień. Największą siłą albumu jest jego jednolitość. Każdy utwór jest jak mechanizm starego, kunsztownie wykonanego, szwajcarskiego chronometru. Wszystko jest niezwykle przemyślane, spójne i pasuje do siebie w sposób niezastąpiony. Płyta zaczyna się od wprowadzającego, mocnego uderzenia utworem Hey, Cruel Word… Ten jest niemalże wizytówką grupy, prezentacją arsenału, jaki został przygotowany na to spotkanie. Pełno tutaj znajomego, chropowatego i krzykliwego wokalu samego Mansona, jak również energicznych gitar, szybkiej i rytmicznej perkusji, jak również nuty elektroniki.
Artysta przez kolejne utwory oprowadza słuchacza po jego domu, jakim niewątpliwie stał się ten krążek. Wokal jest tak dobrze zgrany z wszystkimi innymi dźwiękami, że sam, mimo swojej znikomej melodyczności staje się kolejnym instrumentem w tej układance. Tutaj należy zwrócić uwagę na znacznie wolniejsze, wręcz hipnotyzujące utwory Slow-Mo-Tion oraz Children of Cain. Przez album przewija się przede wszystkim motyw pewnej zasłony tajemnicy, mgły, za którą znajdują się wszelkie instrumenty. Osiągnięto to przez przytłumienie dźwięków, stonowanie ich. Nadało to im pewnej ogłady, powierzchownej elegancji, za którą czai się dawne, znane fanom niebezpieczeństwo i brutalność metalu. Sam singiel promujący płytę No Reflection jest klasą samą w sobie. To po prostu trzeba usłyszeć.

Wracając do słów wstępu, trzy lata to dla showbiznesu wieczność. W tym czasie wiele zostało powiedziane, jeszcze więcej zostało wykrzyczane, masa świętości naruszona, dlatego wizerunek Marlylin Mansona wydaje się już w tej perspektywie niejako klasyczny i ograny. Jednak trzeba pamiętać, że to właśnie on był prekursorem budowania sławy na skandalu. W najnowszej płycie widać dokładnie, że nie zatracił się w swoich pięciu minutach sławy. Wiele godzin pracy włożone w tworzenie tego albumu czuć praktycznie w każdej sekundzie, za co należy się tylko szacunek muzykowi, który jest prawdziwym perfekcjonistą. Dlatego gorąco polecam powrót do muzyki Marlylina Mansona, a każdemu, kto nie miał okazji się z nią zapoznać – teraz jest ku temu idealna okazja. W skali dziesięciopunktowej oceniam ten album na dziewięć i pół oczka.

[Robert]

poniedziałek, 21 maja 2012

Koncerty pod zamkiem - dzień IV

No i koniec! Pod Zamkiem w Lublinie wybrzmiały ostatnie nuty. Ich autorami byli Rosa, Roots Defender & John Sutton, My Riot oraz Carpark North.

Pierwsze dźwięki ze sceny popłynęły zaraz po godzinie 18, gdy swój koncert rozpoczeła radomska formacja Rosa. Młodzi adepci rocka zaprezentowali ciekawe brzmienie, choć wokalista wyglądał niestety na nieco zestresowanego. Publika na początku też nie dopisała, gdyż pod sceną stało zaledwie parę osób. Podobnie było zresztą podczas koncertu kolektywu Roots Defender z Johnem Suttonem, choć trzeba przyznać, że selekcja muzyki wybrana przez DJ-ów była dość intrygująca. Ze sceny leciały utwory od lat 60-tych, aż po kawałki współczesne. Można było usłyszeć starego rocka, punk, trochę chilloutu i elementy rapu. Dominowała jednak muzyka pełnoletnia o czym świadczy obecność utworów chociażby The Doors, czy Dead Kennedys.

W końcu pod sceną zrobiło się tłoczno, a wszystko za sprawą Glacy z projektem My Riot. O tym, że wokalista daje koncerty na światowym poziomie wiadomo od dawna. I tym razem zawodu nie było. Glaca to prawdziwy mistrz ceremonii. Bez problemu rozruszał lubelską publiczność grając zarówno utwory z nowej płyty, jak i kilka największych hitów, jeszcze z czasów Sweet Noise: "Czas ludzi cienia", "Jeden taki dzień" i wiele innych.

Na zakończenie imprezy na scenie zagościł duński Carpark North. Formacja, choć raczej w naszym kraju znana nielicznym, dała pokaz solidnego elektoropopowego brzmienia. Jednak pobić występu My Riot niestety nie dali rady, przynajmniej pod względem energii panującej na i pod sceną.

Ci, którzy wciąż czują niedosyt, mogą się nie martwić. Przed nimi jeszcze Feliniada oraz Juwenalia Politechniki Lubelskiej. Tam dobrej muzyki na pewno nie zabraknie.

Koncerty pod zamkiem- dzień III

Oj się działo! Sobotni wieczór na błoniach rozbrzmiewał popem. Gwiazdy tego wieczoru zadbały o dobrą zabawę.
fot. Patrycja Bereta

Na początek występ My-Key. Jednak prawdziwa zabawa zaczęła się po 20 gdy na scenę wyszedł Eddy Wata, który przywitał lubelskich studentów dobrze znanym hitem "I love my people". Nigeryjski DJ utrzymywał imprezowe tempo. Oczywiście nie zabrakło polskich akcentów. Podczas występu Eddy wołał, że kocha studentów:) Jego występ przygotował publiczność do jeszcze gorętszego występu głównej gwiazdy wieczoru, zespołu Infernal.

Duński duet, tworzony przez Linę Rafn i Pawa Legermann rozgrzał lubelską scenę do czerwoności. Artyści popisali się ogromną żywiołowością i świetnym kontaktem z publicznością. Oprócz licznego zachęcania do zabawy i takich pytań jak "Do you want more music Lublin?!" wokalista prezentowała swoje umiejętności taneczne oraz liczne stroje, inny do każdej piosenki. Pokusiła się nawet o zejście ze sceny aby przywitać się ze stojącymi tuż przy barierkach.
Po gromkich brawach i nawoływaniach zespół bisował trzy razy. 

Sobotni koncert można zaliczyć do bardzo udanych.

fot. Patrycja Bereta

fot. Patrycja Bereta

  
fot. Patrycja Bereta   

fot. Patrycja Bereta

fot. Patrycja Bereta

fot. Patrycja Bereta

fot. Patrycja Bereta

fot. Patrycja Bereta

sobota, 19 maja 2012

Koncerty pod zamkiem - dzień II

Za nami pierwszy koncert Lubelskich Dni Kultury Studenckiej. Piątkowe występy upłynęły pod znakiem ciężkiego brzmienia. 


Zaczęło się już o 17. Na początku wstąpiły zespoły Shoot the Girls First oraz Helia. Tuż przed występem pierwszej z gwiazd wieczoru, wyczekujący studenci zostali obdarowań lecącymi ze sceny waflami ryżowymi, które miały im dodać sił na dalszą cześć koncertowego szaleństwa. Tym razem w przeciwieństwie do czwartkowej imprezy były już stoiska z piwem wiec każdy spragniony mógł się nim uraczyć.

Parę minut po 20 na scenie zagościła pierwsza z gwiazd wieczoru. Lubelski zespół Eris Is My Homegirl, formacja która wystąpiła w finale 2. edycji muzycznego show Must Be The Music. Muzyka jaką grają chłopaki to mieszanka metalcore, deathcore, nu-metalu, rocka oraz funku - ujętych w konkretne i jednoznaczne hasło - mixstylecore.

Kolejną, tym razem zagraniczną gwiazdą był niemiecki zespół Eskimo Callboy, który utrzymał na scenie Electroco'owy klimat. Piątkowe koncerty wywarły ogromne wrażenie nie tylko na skaczących i machających głowami studentach, ale również na osobach, które czuwały nad przebiegiem imprezy. Podczas występu EIMY jeden z ratowników medycznych, starszy Pan, który czuwał w karetce... odmawiał różaniec.

Co będzie się działo dziś? Wieczorne koncerty tym razem pod znakiem popu i elektroniki. Gwiazdą wieczoru będzie zespół Infernal znany z hitu "From Paris to Berlin" czy "Ten miles" oraz Eddy Wata, twórca przeboju "I love my people".

piątek, 18 maja 2012

Dwa lata niecodzienności

Jerzy Pilch - "Dziennik"
Wielka Litera 2012
Ocena: ●●●●●○


Zdążyliśmy już poznać Pilcha – prozaika, zdążyliśmy poznać Pilcha – felietonistę oraz kilka innych wcieleń autora z Wisły. Przez ostatnie dwa lata śledziliśmy w Polityce Pilcha – memuarystę, którego wspomnienia w rozszerzonej wersji możemy teraz przeczytać w „Dzienniku” wydanym nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

Autor „Spisu cudzołożnic” na łamach „Dziennika” nie odchodzi od stylu, który znamy z jego powieści, czy felietonów. Te zapiski poniekąd przybierają właśnie formę felietonistyczną. Pilch, wspomina, relacjonuje i komentuje, a robi to z charakterystyczną dla siebie dozą ironii i dystansu. Nie unika przy tym tematów trudnych, jak chociażby śmierć bliskich mu osób.

Pilcha chce się czytać już od pierwszego zdania. „W Wiśle, jak Pan Bóg przykazał: minus czternaście stopni mrozu, plus czternaście centymetrów śniegu” – pisze autor w pierwszym wpisie z 21 grudnia 2009 roku. Podobną tonację zachowuje przez cały tom.

Standardowa, choć może nieco zbyt wąsko ujęta tematyka kojarzona z pisarzem, czyli „wóda i baby” tutaj zostaje zastąpiona szerszym spektrum tematów. Pilch pisze o swojej rodzinnej Wiśle, o polityce, o katastrofie smoleńskiej, o literaturze i przede wszystkim o piłce nożnej. Futbol w „Dzienniku” przewija się przez cały czas. Zarówno ten współczesny, jak i ten, który autor pamięta ze swojej młodości. Wiele miejsca poświęcone zostaje ukochanej przez Pilcha Cracovii. Cracovii, którą Pilch porzuca na początku książki, jednak od której nie może uciec, bo w końcu powraca do niej. Tak jak powraca do Boga, którego wyrzekł się na początku swoich wspomnień.

Książka, choć podzielona na krótkie fragmenty tworzy płynną i dojmującą całość. Przybiera wręcz formę traktatu, rozprawy nad rzeczywistością, szczęściem i nieszczęściem, życiem i śmiercią. Wszystko to wplecione w codzienne przeżycia, często wydawać by się mogło przyziemne zdarzenia. Jednak w wydaniu Pilcha nawet pomyłka przy zakładaniu butów, czy czekanie w kolejce do lekarza, nabiera filozoficznego charakteru, pięknego rozważania nad starością i przemijaniem.

„Dziennik” to świetna lektura, choć zdecydowanie nie na jeden czy dwa wieczory. To literatura, nad którą trzeba chwilę posiedzieć, którą trzeba przemyśleć i docenić. Tym bardziej, że Pilch to mistrz słowa o niepodrabialnym stylu i niezgłębionej frazie. „Dziennik” to manifest dojrzałego człowieka, zdystansowanego lecz piętnującego głupotę, zamknięty w prawie 500 stronach, którym warto poświęcić kilka dni.

Koncerty pod zamkiem - dzień I


Lubelskie Dni Kultury Studenckiej wróciły po krótkiej przerwie, tyle że, z okolic szpitala na Chodźki przeniosły się do centrum. Czwartkowy wieczór spragnieni muzyki studenci mogli spędzić na błoniach pod Zamkiem, gdzie odbyły się koncerty zespołów Carrion, Kosheen oraz H-Blockx.

Jako pierwszy na scenie pojawił się zespół Carrion. Radomiacy wyszli co prawda z półgodzinnym opóźnieniem, ale zagrali dobry support przed kolejnymi wykonawcami. Na setliście pojawiły się kompozycje ze wszystkich 3 dotychczasowych płyt zespołu, w ty między innymi "Wonderful Life", będące coverem znanego utworu brytyjskiego piosenkarza Blacka.

Następnie słuchacze zostali uraczeni dawką energetycznej muzyki z domieszką damskiego wokalu Sian Evans. Mowa oczywiście o trwającym niemal godzinę koncercie brytyjskiej grupy Kosheen. Na deser zgromadzeni pod sceną otrzymali mocne uderzenie od Niemców z zespołu H-Blocks. Przeszło 70-minutowy koncert zakończył się po godzinie 23, a sam występ z pewnością nie zawiódł fanów zespołu, który oglądać można było między innymi na zeszłorocznym Przystanku Woodstock.

Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne zaskoczeniem było brak w pobliżu jakichkolwiek punktów handlowych, gdzie można by kupić piwo lub coś ciepłego do jedzenia. Nie wszystkim się to podobało:

- Juwenalia to dni studenckie a student, jak powszechnie wiadomo, musi jeść i pić. Zero budek z ciepłym jedzeniem. Zero ogródków piwnych - powiedział nam Michał Forysiuk, student prawa na KUL-u.

Niewielką rekompensatą mogły być gadżety lecące ze sceny. Publiczność mogła wyłapać koszulki, płyty Kosheen z autografami oraz... oficjalną herbatę miasta Lublin.

Już jutro pod Zamkiem rozpoczną się imprezy organizowane przez uczelnie. Podczas pierwszego dnia wspólnych juwenaliów KUL-u, UMCS-u i WSEI-u wystąpią Shoot the Girl First, Helia, Eris Is My Homegirl i Eskimo Callboy. Start o godzinie 17:00.

środa, 16 maja 2012

Wybory Lubelskiej Miss Studentek- zdjęcia

Miss Studentek Lublina Wybrana

Nowa Lubelska Miss Studentek 2012 (fot. R.F)

W sali kongresowej Uniwersytetu Przyrodniczego odbyła się uroczysta gala wyborów Lubelskiej Miss Studentek. Zwyciężyła Olga Szypulska (na zdjęciach z nr3), studentka psychologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.



W wyborach brało udział 16 kandydatek do tytułu Miss, reprezentujących lubelskie uczelnie. Wyboru dokonało jury biorąc pod uwagę urodę, poczucie humoru, sposób poruszania się na scenie i odpowiedzi na zadawane przez prowadzącego pytania. Swoje ulubienice wybrali również czytelnicy lubelskich mediów, widownia oraz fotografowie. Nagrody ufundowane przez sponsorów dla uczestniczek nie zawiodły. Były wśród nich sesje zdjęciowe, wycieczki zagraniczne, odzież, biżuteria, zniżki na zakupy i wiele innych.

Nie zawiedli również widzowie. Sala była pełna osób chcących zobaczyć piękne studentki. Największe emocje wzbudził oczywiście pokaz w strojach kąpielowych.

Galę uświetnił występ zespołu pod kierunkiem Katarzyny Kuwałek "Mad Katie", który zatańczył dancehall, oraz młodego wokalisty Talliba. Występ taneczny był efektowny, ale niestety dość krótki.
Tallib pokazał, że ma zdolności wokalne i kontakt z widownią, lecz ktoś powinien był pomyśleć o wypełnieniu sceny przez kandydatki. Brak ten rzucił się w oczy.

Zainteresowanie imprezą jest coraz większe, widać to po szumie medialnym, jak również pełnej widowni. Oczywiście wielka zasługa w tym pięknych studentek, ale również należą się gratulacje organizatorom.

Zapraszam do zobaczenia fotorelacji.

(Kliknij zdjęcie, aby włączyć galerię)

( (C)Robert Frączek, wszelkie prawa do zdjęć zastrzeżone)





























Jest w czym wybierać

Przyszedł maj a wraz z nim mnóstwo wszelkiego rodzaju atrakcji. A to wszystko za sprawą Dni Kultury Studenckiej. Dziś pod lupę weźmiemy trwające już KULturalia.


Dziś
Na początek dzień otwarty na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym. Start już o 10. Warsztaty, wycieczka po campusie, wizualizacje i wiele innych atrakcji.

Kolejną atrakcją będzie grillowanie przy dźwiękach muzyki Talliba, który zagra na żywo. Ale to nie jedyny artysta który umili czas grillowiczom. Zagrają również  Sinsen, Mass fantas, Kompanija Reggae SoundZetena, PJ projekt.
Z myślą o zapominalskich i niezaopatrzonych organizatorzy pomyśleli o zapasowych grillach i kiełbasce:)

O 18 startuje OldsKULowy PiknikŚniadanie u Tiffaniego i Pół żartem pół serio to dwa klasyki które uświetnią ten wieczór. Ponad to dobra muzyka i niesamowity klimat. A po projekcji filmów puszczanie lampionów życzeń!
To jednak nie koniec atrakcji bo już w czwartek szykuje się szalona OldsKULowa Potańcówka w klubie Archiwum
Oj będzie się działo!

Gdyby komuś mało było filmowych wrażeń zapraszamy na Kino Samochodowe:)
  
Czwartek 
Kolejny dzień znów rozpoczniemy na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym. 

Szukających wrażeń zapraszamy na dziedziniec Gmachu Głównego gdzie zaprezentuje się  
Legia  Akademicka.

Dużą atrakcją tego dnia będzie EURO-GRA miejska. Zbierz 5 osobowy zespól lub zgłoś się indywidualnie, wykaż się wiedzą o kulturze krajów europejskich i zgarniaj atrakcyjne nagrody! Planszą jest Stare Miasto i Śródmieście Koziego Grodu, Odpowiadaj na pytania, zgarniaj wskazówki i zobacz co Cię czeka na mecie:) Szykuje się dobra zabawa!
Więcej szczegółów pod adresem:


A już piątek startują koncerty przygotowane w ramach Lubelskich Dni Kultury studenckiej organizowanych przez UMCS, KUL I WSEI. Czekajcie na nasze relacje z LDS-ów!
A tym czasem życzymy dobrej zabawy podczas KULturaliów!

wtorek, 15 maja 2012

Open Stage 2012


Kolejny Open Stage na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim mamy za sobą!
Młodzi twórcy lubelskiej sceny, nie tylko muzycznej, mogli zaprezentować się szerszej publiczności na Auli Kardynała Wyszyńskiego w poniedziałkowy wieczór. Występy artystów oficjalnie otworzył jeden z prorektorów KUL przy asyście przewodniczącego Samorządu Studentów. Później na scenie brylowali już tylko wokaliści, zespoły muzyczne, tancerze. Występy tegorocznych finalistów uświetniły pokazy umiejętności ubiegłorocznych gwiazd finału. Najważniejsza jednak była szesnastka finalistów Open Stage 2012. Repertuar był różnorodny. Od starych, wydawać by się mogło dawno już zapomnianych utworów po hip hop, akrobatykę, kabaret aż po taniec pod wieloma postaciami. Widzowie, którzy wypełnili Aulę lubelskiego uniwersytetu po brzegi nie narzekali zatem na nudę. Każdy mógł tu znaleźć coś dla siebie. Nie było występu, którego nie wieńczyłyby gromkie brawa. Z największym entuzjazmem ze strony publiczności spotkało się to, co zaprezentowali Agnieszka Dębińska, wykonująca Taniec w operze, Katarzyny Bryk wraz z Agnieszką Krzysztofiak, które zaprezentowały „Learning to Ely” a także rap w wydaniu Kamila Słomki. Ostatecznie w wyniku głosowania nagrodę publiczności otrzymały Katarzyna Bryk i Agnieszka Krzysztofik, które pokazały akrobatykę na szarfach. Podczas gdy jury debatowało nad wyłonieniem zwycięzcy widzów zabawiał beatboxer Blady Kris, finalista Mam Talent. Werdyktem jury, w skład którego wchodzili Ewa Żukowska, Justyna Żukowska i Mietek Jurecki zwycięzcą został zespół Spiritual Project, który wykonał piosenkę „Life is Worth it”. Nagrodą główną w konkursie było 1500 zł, które wokaliści triumfującego zespołu zamierzają przeznaczyć na wydanie debiutanckiej płyty. Wybór jury spotkał się z aplauzem ze strony publiczności, która po finale Open Stage udała się na dziedziniec Gmachu Głównego KUL, gdzie odbywał się przygotowany przez Konwencje Żonglerską pokaz Fireshow.

Gościnnie Patrycja Bereta

fot. Patrycja Bereta

fot. Patrycja Bereta

fot. Patrycja Bereta