Szukaj

piątek, 18 maja 2012

Dwa lata niecodzienności

Jerzy Pilch - "Dziennik"
Wielka Litera 2012
Ocena: ●●●●●○


Zdążyliśmy już poznać Pilcha – prozaika, zdążyliśmy poznać Pilcha – felietonistę oraz kilka innych wcieleń autora z Wisły. Przez ostatnie dwa lata śledziliśmy w Polityce Pilcha – memuarystę, którego wspomnienia w rozszerzonej wersji możemy teraz przeczytać w „Dzienniku” wydanym nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

Autor „Spisu cudzołożnic” na łamach „Dziennika” nie odchodzi od stylu, który znamy z jego powieści, czy felietonów. Te zapiski poniekąd przybierają właśnie formę felietonistyczną. Pilch, wspomina, relacjonuje i komentuje, a robi to z charakterystyczną dla siebie dozą ironii i dystansu. Nie unika przy tym tematów trudnych, jak chociażby śmierć bliskich mu osób.

Pilcha chce się czytać już od pierwszego zdania. „W Wiśle, jak Pan Bóg przykazał: minus czternaście stopni mrozu, plus czternaście centymetrów śniegu” – pisze autor w pierwszym wpisie z 21 grudnia 2009 roku. Podobną tonację zachowuje przez cały tom.

Standardowa, choć może nieco zbyt wąsko ujęta tematyka kojarzona z pisarzem, czyli „wóda i baby” tutaj zostaje zastąpiona szerszym spektrum tematów. Pilch pisze o swojej rodzinnej Wiśle, o polityce, o katastrofie smoleńskiej, o literaturze i przede wszystkim o piłce nożnej. Futbol w „Dzienniku” przewija się przez cały czas. Zarówno ten współczesny, jak i ten, który autor pamięta ze swojej młodości. Wiele miejsca poświęcone zostaje ukochanej przez Pilcha Cracovii. Cracovii, którą Pilch porzuca na początku książki, jednak od której nie może uciec, bo w końcu powraca do niej. Tak jak powraca do Boga, którego wyrzekł się na początku swoich wspomnień.

Książka, choć podzielona na krótkie fragmenty tworzy płynną i dojmującą całość. Przybiera wręcz formę traktatu, rozprawy nad rzeczywistością, szczęściem i nieszczęściem, życiem i śmiercią. Wszystko to wplecione w codzienne przeżycia, często wydawać by się mogło przyziemne zdarzenia. Jednak w wydaniu Pilcha nawet pomyłka przy zakładaniu butów, czy czekanie w kolejce do lekarza, nabiera filozoficznego charakteru, pięknego rozważania nad starością i przemijaniem.

„Dziennik” to świetna lektura, choć zdecydowanie nie na jeden czy dwa wieczory. To literatura, nad którą trzeba chwilę posiedzieć, którą trzeba przemyśleć i docenić. Tym bardziej, że Pilch to mistrz słowa o niepodrabialnym stylu i niezgłębionej frazie. „Dziennik” to manifest dojrzałego człowieka, zdystansowanego lecz piętnującego głupotę, zamknięty w prawie 500 stronach, którym warto poświęcić kilka dni.

1 komentarz: