Szukaj

wtorek, 22 maja 2012

Recenzja płyty Marylin Manson – Born Villain




Trzy lata to dla showbiznesu cała wieczność. Tyle właśnie zajęło wydanie kolejnego po The High End of Low albumu grupy Marylin Manson.    

Okładka albumu

Born Villain, bo o nim w tej recenzji będzie mowa, to ponad godzina wymieszanego z alternatywnym rockiem i nutą gotyckich klimatów metalu. Jest to już ósme wydawnictwo sygnowane nazwą Marylin Manson. Oficjalna, międzynarodowa premiera najnowszego krążka odbyła się 30 kwietnia 2012 roku, na kilka dni przed tą datą można było go już nabyć w Japonii oraz Niemczech. Sama płyta została wydana nakładem brytyjskiej wytwórni Crooklyn Records.


Marylin Manson to jednocześnie nazwa zespołu i pseudonim artystyczny Briana Warnera, amerykańskiego artysty niemiecko-polskiego pochodzenia, który rozpoczął swoją działalność w zespole na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Znakiem rozpoznawczym grupy Warnera jest kontrowersyjność. Manson uważany jest za „dawnego” króla obsceniczności. Jego obrazoburcze podejście do rzeczywistości, agresywne i często wulgarne teksty atakowały wiele aspektów społecznie uważanych za tabu, bądź świętość. Wystarczy wymienić tu tematy życia, cierpienia, śmierci i wiary. Klipy teledysków, stroje, oprawa koncertów i otoczka medialna, jaką konsekwentnie budował wokół swojej twórczości Manson bliska jest mrocznym, gotycko-groteskowym klimatom. Trzeba tutaj zaznaczyć, że wizerunek ten jest jednym z największych medialnych sukcesów samej grupy i artysty, który dzięki niemu rozpoznawalny jest na całym świecie i zyskał sobie rzeszę fanów.

Płyta Born Villain jest najnowszym dzieckiem amerykańskiego zespołu. Co należy zaznaczyć na samym początku, każda płyta Marylin Manson różniła się nieco od poprzednich. Muzyka dojrzewała wraz z samym artystą, który zaczynał od energicznych, ostrych, popadających w kakofonię krzyków, gitarowych riffów i mocnych uderzeń perkusji, poprzez wplatanie muzyki elektronicznej i eklektyczną mieszanką gatunkową.
Born Villain jest zbiorem niezwykle spójnych, przemyślanych i mocnych brzmień. Największą siłą albumu jest jego jednolitość. Każdy utwór jest jak mechanizm starego, kunsztownie wykonanego, szwajcarskiego chronometru. Wszystko jest niezwykle przemyślane, spójne i pasuje do siebie w sposób niezastąpiony. Płyta zaczyna się od wprowadzającego, mocnego uderzenia utworem Hey, Cruel Word… Ten jest niemalże wizytówką grupy, prezentacją arsenału, jaki został przygotowany na to spotkanie. Pełno tutaj znajomego, chropowatego i krzykliwego wokalu samego Mansona, jak również energicznych gitar, szybkiej i rytmicznej perkusji, jak również nuty elektroniki.
Artysta przez kolejne utwory oprowadza słuchacza po jego domu, jakim niewątpliwie stał się ten krążek. Wokal jest tak dobrze zgrany z wszystkimi innymi dźwiękami, że sam, mimo swojej znikomej melodyczności staje się kolejnym instrumentem w tej układance. Tutaj należy zwrócić uwagę na znacznie wolniejsze, wręcz hipnotyzujące utwory Slow-Mo-Tion oraz Children of Cain. Przez album przewija się przede wszystkim motyw pewnej zasłony tajemnicy, mgły, za którą znajdują się wszelkie instrumenty. Osiągnięto to przez przytłumienie dźwięków, stonowanie ich. Nadało to im pewnej ogłady, powierzchownej elegancji, za którą czai się dawne, znane fanom niebezpieczeństwo i brutalność metalu. Sam singiel promujący płytę No Reflection jest klasą samą w sobie. To po prostu trzeba usłyszeć.

Wracając do słów wstępu, trzy lata to dla showbiznesu wieczność. W tym czasie wiele zostało powiedziane, jeszcze więcej zostało wykrzyczane, masa świętości naruszona, dlatego wizerunek Marlylin Mansona wydaje się już w tej perspektywie niejako klasyczny i ograny. Jednak trzeba pamiętać, że to właśnie on był prekursorem budowania sławy na skandalu. W najnowszej płycie widać dokładnie, że nie zatracił się w swoich pięciu minutach sławy. Wiele godzin pracy włożone w tworzenie tego albumu czuć praktycznie w każdej sekundzie, za co należy się tylko szacunek muzykowi, który jest prawdziwym perfekcjonistą. Dlatego gorąco polecam powrót do muzyki Marlylina Mansona, a każdemu, kto nie miał okazji się z nią zapoznać – teraz jest ku temu idealna okazja. W skali dziesięciopunktowej oceniam ten album na dziewięć i pół oczka.

[Robert]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz